„Kiedy był tu Haru” – recenzja książki Dustina Thao
„Kiedy był tu Haru” to poruszająca książka Dustina Thao opowiadająca historię Erica mieszkającego w Stanach, który na wycieczce w Japonii poznaje tytułowego chłopaka, spędza z nim cudowny dzień, lecz traci z nim kontakt, ponieważ na odchodnym wyślizguje mu się kartka z jego numerem telefonu.
Jednak głównym motywem powieści jest radzenie sobie ze stratą i odnajdywanie się w dorosłym życiu. Najlepszy przyjaciel Erica – Daniel – ginie w wypadku samochodowym, a jego siostra wyprowadza się z domu, by rozpocząć karierę muzyczną – i w tym miejscu zjawia się Haru, a raczej obraz wykreowany przez straumatyzowany umysł Erica, którego nikt inny nie widzi.
Książka to w głównej mierze próba odpowiedzi na pytanie, co się stanie, jeśli bardzo wrażliwa osoba, która jest w pewnym sensie skłonna do zaburzeń psychicznych, obdarzy kogoś nieodwzajemnioną miłością i będzie musiała zmierzyć się z wielką stratą.
Dramatyzmu dodaje również fakt, że Eric kochał Daniela, który dawał mu złudne nadzieje – raz pojawiał się w jego życiu, chciał się z nim całować, później znikał na parę tygodni, a wreszcie porzucił na rzecz innego chłopaka.
To szczera i dobitna opowieść o cierpieniu pisana stylem przypominającym oniryczny trans. Opowieść o wielkim wyniszczającym bólu, który trzyma w przeszłości i nie pozwala ruszyć dalej. Eric – postać o duszy marzyciela – właśnie skończył liceum i nie może podjąć decyzji, co zrobić dalej. A przywidzenia namacalnej obecności Haru przeszkadzają bohaterowi w dalszym rozwoju. Eric zderza się również brutalnie ze światem niezobowiązujących, przelotnych znajomości, którego ani trochę nie rozumie, i zostaje wiele razy wykorzystany przez nowo poznanych chłopaków mających nieczyste intencje.
Przyznaję, że książka chwyciła mnie mocno za serce – tak mocno, że całość przeczytałem w jeden wieczór. Chociaż pełno w niej przytłaczających scen, autor oferuje narzędzia, którymi można naprawić złamane serce, odnaleźć swój cel oraz chęć do życia i pozwala Ericowi na szczęśliwe zakończenie – przeprowadza się do nowego miasta, dostaje pracę (wprawdzie w połowie taką, na którą liczył – autor w wielu miejscach pokazuje, że to, co chcemy, niekoniecznie będzie takie, jakim sobie to coś wyobrażamy) i rzeczywiście ponownie spotyka się z prawdziwym Haru, który na wycieczce w Japonii nie był jedynie wytworem wyobraźni.
Czytałem zarzuty, że czytelnicy gubili się między urojeniami a rzeczywistością, jednak wydaje mi się, że autor umiejętnie dawał znaki, z którym stanem emocjonalnym mamy w danej chwili do czynienia. Doceniam bardzo zwrot akcji pod koniec powieści potęgujący uczucie wszechogarniającej tragedii i depresji. Podobało mi się też to, jak autor umiejętnie poruszał się między wspomnieniami a teraźniejszymi wydarzeniami, wykorzystując w tym celu skojarzenia z przedmiotami, muzyką czy miejscami.