Jak wyglądałby świat, gdyby imperium rzymskie lub imperium Inków nigdy nie upadło? Czy istnieją równoległe rzeczywistości i czy istnieje ktoś lub coś, kto po cichu rządzi ludźmi?
Tego typu kwestie stara się autor omówić w „Ultimie” – kontynuacji „Proximy”. Jednak wyrażenie „stara się” jest w tym przypadku bardzo istotne. Fabuła skupia się w dużej mierze na opisach dotyczących administracji starożytnego Rzymu (i później imperium Inków) i brakuje w niej akcji. Czytając, odniosłem wrażenie, że mam do czynienia z trzema osobnymi tekstami, które ktoś zlepił etykietą pod tytułem „uniwersum”, bowiem obietnica wielkiej tajemnicy związanej z liniami czasowymi (jak to napisano na okładce) została rozwinięta jedynie w kilku rozdziałach, o czym w trakcie czytania zapomniałem. Nie czułem napięcia, gdy teoretycznie bohaterom miało grozić niebezpieczeństwo – wszystkie elementy akcji przesłoniły bujne opisy i zostały maksymalnie spłycone na rzecz tworzenia alternatywnego świata.
Bardzo spodobało mi się jedno spostrzeżenie, które autor zawarł i które utkwiło mi w pamięci. Brzmiało ono mniej więcej tak: „Czy w tej innej linii czasowej ten Jezus, którego słowa w Biblii brzmią inaczej, jest też moim Jezusem?”.
Ciekawie również autor przemycił po cichu wątek dotyczący imigrantów, którego prawie bym nie zauważył, a przecież przybysze z innych światów muszą się jakoś odnaleźć w nowym wymiarze.
Dobra pozycja dla tych, którzy cenią sobie porządne budowanie świata przedstawionego, chociaż w paru momentach niektóre postacie były porzucane, nie wspominano o nich ani słowem i nagle pojawiały się kilka rozdziałów później, chociaż cały czas uczestniczyli w wydarzeniach.